„Once” reż. John Carney
Do kina szedłem bez przekonania. Zapowiadała się kolejna historia o miłości pomiędzy młodymi artystami, w dodatku w musicalowej konwencji. Moje obawy częściowo rozwiała informacja, że film Irlandczyka Johna Carneya otrzymał Nagrodę Publiczności na festiwalu filmów niezależnych w Sundance.
Chłopak i Dziewczyna (brak imion, czyli kolejny znak, że to historia jakich wiele) poznają się na dublińskiej ulicy, gdzie on zarabia na życie grając na gitarze. Czeska emigrantka i Irlandczyk stopniowo otwierają się na siebie. Łączy ich zagubienie w pędzącym świecie i pasja do muzyki, dzięki której nagrają płytę.
Czy będą na tyle odważni, by zerwać z przeszłością i być razem (Chłopak ciągle nie uporał się z dawnym związkiem, Dziewczynę wkrótce odwiedzi jej czeski mąż)?
Rzeczywiście banalna historia, ale za to jak opowiedziana! Bezpretensjonalnie, dowcipnie, z wyczuciem i nie przekraczając, cienkiej w tego typu opowieściach, granicy naiwności (finał). Nie byłoby to możliwe bez niesłychanej naturalności i spontaniczności aktorów. W role Chłopaka i Dziewczyny wcielili się prawdziwi muzycy – Glen Hansard z ?The Frames? (podobno jedna z ulubionych kapel Bono) i pieśniarka/pianistka Marketa Irglova.
Wyjątkowo nie rażą wyraźne uproszczenia scenariuszowe (np. w banku, gdzie starają się o pożyczkę, urzędnik przypadkowo okazuje się być fanem rocka i byłym muzykiem).
Realizacja pochłonęła jedynie 75 tys. funtów. Narzekający na niskie budżety Polscy twórcy mają przykład do naśladowania. Mała rzecz a cieszy.
Recenzja ukazała się w internetowej wersji Magazynu Studentów „Semestr”